Współczesne państwa stoją przed nowym wyzwaniem, które jeszcze dekadę temu wydawało się domeną publicystów technologicznych i futurologów. Chodzi o suwerenność informacyjną — pojęcie, które w dobie internetu nie dotyczy już tylko bezpieczeństwa systemów informatycznych czy ochrony danych, ale także, a może przede wszystkim, zdolności państwa do skutecznego komunikowania się ze swoimi obywatelami.

Coraz częściej tę zdolność ograniczają nie działania wrogich reżimów, ale… algorytmy. Wraz z upadkiem dominacji mediów tradycyjnych — w tym mediów państwowych — i ich wypieraniem przez globalne platformy cyfrowe, państwa zaczęły tracić kontrolę nad tym, jak i do kogo dociera informacja publiczna. To nie ministerstwa ani redakcje decydują dziś, które treści zobaczy obywatel — robią to systemy rekomendacji, projektowane przez prywatne korporacje i optymalizowane nie pod kątem interesu publicznego, lecz komercyjnego zaangażowania.

W praktyce oznacza to, że nawet najważniejsze komunikaty — ostrzeżenia przed zagrożeniami, informacje kryzysowe, wezwania do ewakuacji czy zalecenia sanitarne — mogą zostać zagubione w morzu treści serwowanych przez algorytmy, jeśli nie wpiszą się w profil zainteresowań odbiorcy lub nie uzyskają odpowiedniego poziomu „klikalności”. Państwo nie ma dziś żadnej gwarancji, że jego komunikat dotrze do 100% obywateli, nawet jeśli w teorii wszyscy są podłączeni do sieci.

Ta nowa rzeczywistość oznacza istotne ograniczenie funkcji państwa jako gwaranta bezpieczeństwa informacyjnego. Zdolność do sprawnego ostrzegania, reagowania w czasie rzeczywistym czy korygowania dezinformacji staje się uzależniona od decyzji korporacyjnych i technologicznych — często podejmowanych poza granicami danego państwa.

Dlatego jednym z najpilniejszych wyzwań współczesnej polityki cyfrowej jest wypracowanie rozwiązań, które pogodzą wygodę odbiorców z gwarancją niezakłóconego dotarcia kluczowej informacji. Takie rozwiązania muszą być transparentne, wolne od politycznej cenzury, ale też odporne na chaos informacyjny i niestabilność algorytmiczną. Może to oznaczać konieczność wprowadzenia mechanizmów neutralności informacyjnej — podobnych do koncepcji neutralności sieci — które zapewniłyby, że w przypadku komunikatów o charakterze krytycznym (np. zdrowotnym, bezpieczeństwa publicznego) algorytmy nie będą działały jako filtr, lecz jako kanał wspomagający dotarcie do odbiorcy.

Alternatywą może być również rozwój narodowych platform informacyjnych nowego typu — wygodnych, zintegrowanych z codziennym cyfrowym doświadczeniem użytkownika, a jednocześnie odpornych na mechanizmy wykluczenia algorytmicznego. Tylko tak można odzyskać część z utraconej suwerenności — nie poprzez walkę z nowymi mediami, ale przez zrozumienie ich natury i dostosowanie do niej strategii państwowej komunikacji.

W przeciwnym razie państwa będą mówić coraz głośniej, ale coraz mniej osób będzie ich słuchać. I to nie z powodu braku zainteresowania, lecz dlatego, że głos państwa zostanie zagłuszony przez krzyk algorytmu.